Wszedłem.
Lokal z pozoru ogólnodostępny okazał się być omijanym skrzętnie i tylko
nieliczni pozwalali drzwiom zaskrzypieć. Wewnątrz nie było pluszowo. Każde z
naruszeń zasługiwało na nagrodę wprost z menu zawieszonego na suficie.
Najłagodniejszą był prąd. Dość rzadki, za to wysokiej częstotliwości.
Szczypiący tak, że trudno było utrzymać w sobie choćby kroplę moczu. A to
dopiero przedpokój. Pomieszczenia dla koneserów znajdowały się dalej. Stąd słychać
zaledwie stłumione okrzyki, gdy orgazm zmieszany z cierpieniem biorcy splatał
się w ekstazę nie do opowiedzenia. Kraina słodkiego bólu. Uzależniająca jak
wszyscy diabli i z czasem pożądana na zabój. Dosłownie. Respektorium z
dożywotnim abonamentem. Niezbyt długim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz