Przyszli
przed świtem niczym złoczyńcy. Kopniakiem zdławili hardość zamków. Zaniosło się
szlochem dziecko sąsiada spłoszone rumorem pośród nocy.
Dalej
poszło już szybko. Najbardziej rączy w stadzie przegonił mój sen kolanem wbitym
w brzuch. Instynktownie otworzyłem usta, szukając powietrza, wtedy wepchnął mi epoksydowaną
stal aż po migdałki, muszką kalecząc podniebienie. Pozostali wtoczyli się do
sypialni i w milczeniu, wyłamując kości, obrócili twarzą do poduszki, brutalnie
przykuwając do łóżka. Otoczyli wezgłowie i zerwali kołdrę. Zawstydzony
usiłowałem ukryć się pod gęsią skórką widząc jak jeden z nich lubieżnie przełyka
ślinę.
-
Będziesz zeznawał – poinformował mnie paskudnie brzmiącym szeptem przy chrzęście
rozpinanego rozporka – później…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz