Na przystanku mijam panią o
polakierowanych wargach błyszczących w nikłych promieniach słonecznych. Może to
było czarne światło odbijające się od świecących na kilometr legginsów
biegaczki o niebagatelnych udach i pośladkach, które uwypuklały każdy ruch
tkanek wetkniętych z rozmachem do wnętrza onej odzieży truchtającej tymczasem
na trasie Biedronka-Żabka. Gdzieś po drodze kołyszą się topinambury wyrośnięte na
wzór współczesnych szczeniąt – wysoko, cienko i z kolorowym zwieńczeniem. W
autobusie usiłuje skasować bilet kobieta, której zmarzły bordowe włosy, więc je
upchnęła pod kurtkę, bagatelizując uda obleczone jedynie nylonem, dla których zabrakło
materiału spódniczki. Chłopak z mozołem ciągnący po wybojach walizę miał dla
odmiany pozieleniałe z wysiłku włosy. Omszałe za młodu? Jakaś dziewczyna
niezbyt starannie ukrywająca pod rajstopkami mnóstwo drobnych siniaczków
zdawała się być ofiarą paint ballowej wojny. Nie chciałem zawierać sojuszy, ani
występować przeciw, więc pognałem do własnej przyszłości omijając również pekińczyka
z opaską na czubku głowy maszerującego dziarsko w jedwabnym kimonie. Nie śmiałem
go zaczepiać, bo miał brązowy pas – więc może ćwiczył karate? Nim się
obejrzałem trafiam na scenkę rodzajową z udziałem młodej mamy o nosku
wyprofilowanym na miniaturkę Wielkiej Krokwi. Prowadziła za rączkę córeczkę z jeszcze
mniejszym organem o podobnej charakterystyce. Mała Krokiew? Krokiewka? Zanim
zdołałem sięgnąć racjonalnego myślenia otumania mnie plecaczek niesiony przez
mamusię – nie dość, że wygląda, jakby żywcem zdarty został z dalmatyńczyka, to
do zamka błyskawicznego ma przytroczoną żabę w niebieskich
portkach-ogrodniczkach. Potem jeszcze tylko gość wystrojony niczym Żeleński na
występach przed forum ONZ przeliczający ludzkość w drzwiach autobusu i notujący
kątem oka zgarbionego weterana zapomnianej wojny ze stoickim spokojem
oddającego mocz pod jedną z wiśniowych śliw, jakimi wysadzono pobocze chodnika.
I wróciłem do normalności. Do tutaj (jak mawiał Puchatek), a do siebie będę
jeszcze chwilę dochodził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz