Na brzozach zamieszkujących opłotki
osiedla szpaki urządziły sobie walne zgromadzenie. Najwyraźniej zdania były
podzielone, bo rejwach był okrutny i nie świadczył o jednomyślności. Dopiero
poselstwo kosów w idealnej liczebności sztuk trzech nieco uspokoiło czupurność
stada. Wróble, ciekawskie jak zwykle i ostrożne od urodzenia podsłuchiwały
spomiędzy jałowców i kalin co dzieje się na szczytach, lecz nie ośmielały się
ujawniać. Gołębie, jak to gołębie – ignorowały wszystko, co niejadalne i nie
wnoszące zagrożenia dla ich pierzastej cielesności. Kawki deptały niemal po
ogonach wron, które chyba coś zgubiły pod żywopłotami i teraz koniecznie
chciały odzyskać utracone dobra. I tylko karłowate sikorki wychylały łebki
ponad ogryzione do cna pędy dzikiego wina namolnie wspinającego się na kłujące świerki
wiśniową girlandą opasując stateczną, srebrzystą zieleń. Dla srok najwyraźniej
było jeszcze zbyt wcześnie, a pustułka zapewne poleciała w gości na śniadanie nie
czekając na zaproszenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz