wtorek, 18 października 2022

Pionierska wyprawa.

 

Nie chwaląc się przesadnie – nie miałem zasięgu. Siedziałem na skraju jakiegoś dachu wyniesionego wyżej niż maszty rtv i bezwładnie korzystałem z pustyni cyfrowej. Atmosfera była rzadka. Może nie aż tak, jak w głębokim kosmosie, ale zmierzająca w kierunku panującej w Himalajach, gdzie szklanka wody gotuje się parę godzin.

 

Szczęśliwie nie zamierzałem nic gotować - batony proteinowe miałem w kieszeni na wypadek konfliktu z atawistycznymi potrzebami ciała. Rozkoszowałem się niedostatkiem mediów. Skoro ja nic nie mogłem, to i mnie nic nie można było. W takich warunkach warto sobie pozwolić na wirtualną nagość. Wyjście z cienia i z makijażu spowijającego zarówno mój wstyd fizyczny, jak awatara. Samotnia w połączeniu z nagością nie niosła wątków erotycznych. Raczej egzystencjalne zderzenia na granicy między fizycznością, a światem psychiki. Tonąłem więc w dywagacjach, przy okazji przetrząsając nieistniejące kieszenie w poszukiwaniu ogarka nałogu. Znalazłem jedynie mosznę. Bezczynną przynajmniej z pozoru.

 

Nade mną nieskończoność porzygała się i te wszystkie skwarki satelit, gwiazd, meteorów, przypominały nie do końca strawioną sałatkę warzywną cioci Lucynki – od lat na każde imieniny przyrządzała ów specyfik, który w połączeniu z cysterną etanolu pozwalał zdezynfekować układ pokarmowy gości sięgając dziewictwa włącznie. Trochę bolało przełykanie własnego żołądka, kiedy po licznych protestach w końcu wiatr osuszył ściany jelit. Wystarczyło uważać na mimowolną perforację i nie ponowić próby. Doświadczeni bywalcy poprzestawali na trzech podejściach, młodsi ćwiczyli do świtu.

 

Zaniedbałem tę moją samotność wspominkami i czas najwyższy przywrócić ciału spokój. Letarg i ograniczenie transferu danych. Przesył oflagowanych bajtów kontrolnych – podtrzymanie życia. Reszta? Offline. Babcia mówiła, że to się kiedyś nazywało „lenistwo”. Ale można jej wierzyć? Jest starsza od Commodore – widziałem w muzeum. Mocna rzecz. Babcia ma pamięć równie słabą, jak tamta maszyna. Ale mitologię szanować trzeba.

 

Zgodziłem się na lenistwo. Transfer zastygł i tylko bity kontrolne drażniły unieruchomione receptory na skórze. Nasza gwiazda jaśniejąca na firmamencie zliczała na mnie zagnieżdżone skupiska pigmentu, przemodelowując image na taki więcej frywolny. Zapacykuje się jakąś zaawansowaną aplikacją. Nie ma powodu do niepokoju. I tak schodząc na poziom dostępu ubiorę wszystkie warstwy kamuflażu.

 

Bezmiar swobody nieco mnie niepokoił. Nie przywykłem do życia na pustkowiu i braku followersów śledzących każdy, nawet niewykonany krok. Zupełnie, jakbym oczyścił organizm z toksyn zalegających we mnie od urodzenia. Niby dobrze, a jednak brak odczuwam jako dyskomfort. Uzależnienie. Ono sprawiło, że zmutowałem i bez używki w postaci ciekawości ciał obcych nie potrafię funkcjonować. Może czas wracać? Tu czas w ogóle nie istniał. Zatrzymał się w chwili, kiedy opuściłem granice zasięgu. I dopóki nie wrócę będzie trwał w zawieszeniu.

 

Coś schwytało mnie za gardło. Pętla. Dusiłem się, ale na drugim końcu medium fizycznego (antyczny kabel UTP szóstej kategorii) widniał zastęp policji sieciowej i z całych sił ciągnął. Poderwałem dupsko. Wydali okrzyk spoconego tryumfu i wzmogli wysiłki. Widać dawno nie musieli pracować analogowo, a ja bez warstwy sieciowej byłem całkiem dorodnym okazem, wybrzuszonym tu i ówdzie. Receptory zaczęły protestować na niedostatek powietrza, więc na krótkich nóżkach, sapiąc, wsparłem wysiłki zastępu. Nie trzeba było wiele. Bramka logiczna obmacała mnie i rozpoznała. Firewall pogasił czerwone światła i wkroczyłem do świata VR.

 

Policja odetchnęła z ulgą i odhaczyła sukces. Zanim uspokoiłem oddech i odziałem się w warstwy ochronne już udzielali wywiadu dla głównych serwerowni światowego mainstreamu.

 

- Hi man! Gdzie cię nosiło?

 

- Co tam brachu? Laga załapałeś?

 

- Nad czym pracujesz? To nowy performance?

 

        Licznik ruszył…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz