Orion nie wydawał się zmęczony po
całonocnym tropieniu pyzatego księżyca, który bezczelnie i pełną gębą śmiał mu
się w nos w chłodnym przedświcie. Martwe twarze kobiet odbijały zimne światło księżyca
i nawet psia radość ze spotkania suczki zameldowanej po sąsiedzku nie potrafiła
rozpędzić chmur sprawiających, że brudnobiałe elewacje zdawały się zmienić
kolor na niebieski odcień spłowiałego nieco azurytu. Jesień hojnie sypnęła szczerozłotymi
dukatami liści zaścielając osiedlowe uliczki dywanem, który sprzątaczki lada
chwila będą musiały wyczesać. Na przystanku dziewczę cieleśnie obdarzone grubo
ponad normę było chyba lekkoatletką z enerdowa – na to przynajmniej wskazywałby
strój gimnastyczny w postaci czarnych szortów i białej bluzeczki na
ramiączkach. Nie wiem jaki rekord przygnał ją na przystanek leżący nieopodal
końca świata w pół października, kiedy trawom po nocach już potrafią wyrosnąć
siwe brody. W autobusie równie korpulentny staruszek w tyrolskim kapelusiku
demonstrował ożywioną niepewność. Rozglądał się i usiłował wysiadać, bądź nie
na każdym kolejnym przystanku. Ciekawe, że kiedy odważył się otworzyć usta – zaskoczył
mową naszych najmłodszych braci, rozłażących się po rynkowych pierzejach z
plecakami w panterkę i emblematami pułku azowskiego. Z kim oni tu walczą, to
jeszcze nie wiem – być może nocą linia frontu przesunęła się aż tu. Najwyższy
czas sprawdzić wiadomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz