czwartek, 20 października 2022

Obcy.

 

Uroczysko pozornie nie różniło się od innych. Ot, zagubione gdzieś w ostępach miejsce, omijane nawet przez ptaki. Tylko prastary czarny dąb i kilka cedrów sięgających łysiejącymi koronami nieba miało odwagę szumieć i raczyć się wodą z przepływającego strumienia. Strumień zresztą był kaleki. Na tyle dawno, że wymarły ostatnie ustne przekazy spadł na uroczysko kosmiczny kamień. Głaz nie miał może imponujących rozmiarów jednak przegrodził strumień prowokując powstanie niewielkiego oczka wodnego o dnie wyściełanym niemal białym od srebrnych okruchów piaskiem. Jednak to nie kruszec decydował o wartości zagubionego na bezludziu uroczyska. Kamień zmienił własności fizyczne okolicy. Czas czuł się tutaj zagubiony od możliwości i wahał się z bogactwa potencjalnego wyboru, a czegokolwiek dotknął – osiągał efekt wprawiający go w zdumienie.

 

Rozsądnie nie dotykał czarownicy, tak jak nie dotyka się ropuchy nie chcąc zarazić się parchem i liszajami. Czarownica bezkarnie mogła dotykać i nie obawiała się zmian. I zawsze miała młode ziemniaki – wystarczyło zostawić jeden i włożyć w ziemię na chwilę. Odrobina wody ze stawu i zanim w brzuchu głód zakręcił, zanim nazbierała wonnych ziół – mogła kopać, wybierając z ziemi jędrne bulwy na syty obiad. Czarownica, gdy naszedł ją frywolny nastrój właziła w chodakach i poplamionych sukniach do stawu, by poddać się wodnym igraszkom. Wychodziła z wody piękniejsza od Afrodyty. Różowiutka i równie naga, jak na obrazie Boticellego. Nawet włosy miała miedziane, choć puszczając oko do wiadomego głazu czasami przymierzała loki w kolorze dojrzałej wiśni.

 

Wiele pełni wstecz miała ślepego kundla, jedynego który potrafił przetrwać pomimo bliskości kamienia o zmiennej aktywności. Dopiero kiedy zadzierając nogę zbezcześcił święty głaz – ten wściekł się i bez litości rozmienił psa na drobne. Teraz w stawie pływają kijanki, którym nie jest pisane dojrzeć. Czarne plemniki czekające na równie aroganckie jajo. Czarownica potrafiła zadbać o siebie i w płodne dni nie zbliżała się do stawu, na wszelki wypadek zabezpieczając płeć ziołową podpaską odstręczającą. W pozostałe dni bawiło ją łaskotanie plemników dopominających się uwagi i łaszących do wydatnych łydek, kiedy brodziła po mieliźnie, albo wspinających się po skórze wyżej niż wypadało sięgać.

 

Kamień zwykle zachowywał się jak stateczny głaz narzutowy, jednak miewał kaprysy związane zapewne z fluktuacją ciał niebieskich. Znienacka potrafił się rozgrzać, zmienić kształt, albo bez ostrzeżenia wstać i pójść na spacer. Wracając zostawiał pod dębem trochę niezwykle podejrzanych grzybków, albo korzonków – w zależności od pory roku panującej na zewnątrz jego świata. Dziwne, że absencja głazu nie wprawiała stawu w stan euforii i nie prowokowała do panicznej ucieczki w knieję. Staw cierpliwie czekał, grając z plemnikami w chowanego, albo w warcaby. Jednak oddychał z ulgą, kiedy w końcu głaz wracał i zalegał na swoim zasiedzianym od wieków miejscu. Niemal widzialne odprężenie stawu działało na drobną zieleń parskającą falą zadowolenia i niosło ulgę daleko poza granice uroczyska, otulając dziką przyrodę niezrozumiałą nadzieją.

 

Poranek zapowiadał się podobnie do wcześniejszych, jednak tej nocy czarownica spała zbyt nerwowo. Być może z powodu spodziewanego wkrótce zaćmienia Andromedy, a może to tylko sterczący bezwstydnie korzeń dębu ugniatający przez całą noc wątrobę, względnie pośladki? Czarownica była zbyt mądra, żeby kopnąć zuchwalca. Każdy, kto raz kopnął czarny dąb – więcej nie pokwapi się do podobnej zuchwałości. Nie próbowała się skarżyć, bo niby komu. Z plemnikami miała rozmawiać? Gdyby to chociaż nadal był pies… Poszła do głazu, uznając, że jedynie on zasługuje na konwersację żałobną. Cedry poczuły się urażone i na znak protestu zrzuciły ze łbów odrobinę łupieżu – bez rozrzutności, bo same zbyt wiele nie posiadały.

 

Słońce zaczęło już wygrzewać brzuszek głazu przybrany chrobotkiem reniferowym i egzotycznymi porostami o nazwie jaką miały przyjąć dopiero pojutrze, kiedy czarownica poczuje się lepiej i naradzi z kamulcem nad właściwym imieniem dla czegoś tak mizernego. Głaz się kokosił najwyraźniej nadal pełen snów pełnych ciepła i miękkości, a czarownica gramoliła się na wierzch nie czekając zaproszenia. Z satysfakcją sapnęła osiągając wyimaginowany pępek i konstatując, że słońce zdążyło już wypieścić szorstką skórę ogrzewając ją wystarczająco do stłumienia reumatyzmu. Mieszkając w otoczeniu wody, kwestią czasu jest podobna przypadłość. A jeszcze zaczynające właśnie sinieć zaloty dębu…

 

Położyła się i rozmruczała niczym tłusty kocur z pełnym brzuszkiem leżący na słonecznej plamie rozlanej po drewnianym parapecie. Głaz przystąpił do sporządzania diagnozy. Chyba lubił prześwietlać to ciało zmieniające się na życzenie i osiągające każdy niemożliwy wiek. Tym razem poświęcił więcej uwagi niż zwykle, a zamknięte z lubością oczy czarownicy świadczyły, że usługa spotyka się z pozytywnym przyjęciem. Najdokładniejsze badanie musi jednak mieć swój kres i sobie tylko znanym sposobem głaz poinformował o wynikach czarownicę. A może to czarownica potrafiąca czytać w myślach rozszyfrowała znaczenie zdumiewającej diagnozy?

 

- Jesteś w ciąży! – sapnął nieznanym zmysłem głaz, zadowolony jakby do pełna nażarł się tajemniczych grzybków z ostatniej wyprawy zwiadowczej i osiągnął nirwanę za życia – I na dodatek, to nie pływający w stawie kundel karnie splemniczony cię zapłodnił. To ja będę ojcem. Urodzisz mi kamień. Ale to jeszcze musi poczekać, bo kamienie dojrzewają niespiesznie. Zachowuj się teraz i odżywiaj zdrowiej niż zwykle – nosisz w nerkach moje pisklę!

4 komentarze:

  1. Hm...w nerkach mówisz? To będzie bolało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może jakieś ziółka przeciwbólowe. albo grzybki - może być?

      Usuń
    2. Nawłoć pomoże...ale i tak będzie ciężko. Kosmici nie powinni się mieszać z autochtonami.

      Usuń
    3. mezalians międzygalaktyczny. a czarownica na pewno zna nawłoć i poradzi sobie. może nawet ma nasuszonych kwiatów w słoiku żeby zimą rozkoszować się herbatką ziołową.

      Usuń