wtorek, 25 października 2022

Prawo dynamiki.

 

Nagarnąłem w stronę siebie odrobinę ciepła i wygładziłem je od razu na udach, czujących lekki dyskomfort termiczny z powodu przeciągu.

 

- Znów jakiś gad wybił szybę, rzucając żółwiem! Ohyda!

 

Miałem już po dziurki w nosie zupy żółwiowej i szylkretowych popielniczek. Miałem w dupie leczenie zwichniętych kończyn tych pełzaczy niespiesznych. Oddałem im pokój gościnny, a one srają w nim bez końca jakby z gówna plażę miały wybudować i składać w ciepłym łajnie jaja. Kiedy ostatni raz tam zaglądałem, widziałem że rekonwalescencja przebiega pomyślnie. Niektóre pościągały nawet bandaże i ortezy. Mogły mi oddać, żebym nie kupował nowych, ale gdzie tam. Towarzystwu empatia była obca. Raz poprosiłem o jajko na miękko na śniadanie, to mnie wyśmiały i kazały sobie zaserwować sałatkę z wodorostów i jeśli nie atol, to chociaż film o ciepłych oceanicznych plażach z płatnego kanału BBC puścić. Żeby bez reklam, bo każdy wie jak ciężko się rozkoszować, kiedy zaraz Corega Tabs z siłą wodospadu, niezatapialne pampersy, czy przeźroczyste podpaski na „te dni”.

 

- Może stalowe szyby zamontować? I kamery szerokokątne? Miałbym wreszcie panoramiczny spokój i zdołałbym otrzeźwieć, bo ze szklarzem jestem bliżej niż ze szwagrem i sam już nie pytany flaszeczkę przynosi, żeby po fajrancie trzepnąć lornetę pod meduzę. Dolicza do rachunku, ale już bez VAT-u. Porządny gość, tylko wątroba już nie ta, co za młodu.

 

Chłód, gdy tylko poczuł barierę ochronną na udach – przeniósł się wyżej. A zimne nereczki, to wiadoma sprawa. Biega człek do łazienki i nie warto nawet drzwi za sobą zamykać, bo co i rusz trzeba znów.

 

- Zamówić spawacza? – sięgnąłem po telefon i leniwie surfowałem pośród ogłoszeń drobnych, poszukując smartusługi za smartwynagrodzeniem. Mimo pozornego lenistwa byłem zdeterminowany, aby rzecz doprowadzić do finału. Oficjalne strony nie zachęcały jakoś szczególnie, więc sięgnąłem otchłani darknetu, gdzie każdy i wszystko może. A jeśli nie tam, to już w ogóle nigdzie. Miałem gdzieś zachomikowanego bitcoina, powinno wystarczyć na transformację M-3 w bunkier.

 

Desperacja dopadła mnie jeszcze w parterze. Znaczy w łóżku. Zanim podniosłem więdnące członki skromnie występujące u mnie w liczbie pojedynczej, pchnąłem już cyfrowego posłańca w mroczne zakamarki sieci i doczekałem błyskawicznej riposty równie schludnej, jak zdecydowanej:

 

- Jestem w drodze. Proszę udostępnić lokal, wstrzymać oddech i przygotować należność za usługę. Rachunek na życzenie załączę. Zb. Roja.

 

 

Przygotowałem. Wstrzymałem. Udostępniłem analogowo z klucza i mentalnie z okowów mojej małostkowej intymności mieszczańskiej. Żółwiom kazałem milczeć i nie przeszkadzać, ale nie wiem, czy zrozumiały intencje. W duchu skląłem je wszystkie na raz i każdego z osobna. Nawet tego, co w kasku chodził wzbudzając moją irytację. Jeśli się nie zachowają, to wywalę dla naprzykładu paru pierwszych-lepszych, albo pierwszych-gorszych. Bez różnicy.

 

Fachowiec pojawił się ciszej niż cień czarnej pumy na gałęzi hebanu w otmętach afrykańskiego nowiu. Nie rościł pretensji, nie szukał wsparcia. Opomiarował laserowo pomieszczenia i wszystkie otwory (łącznie z gniazdkami energetycznymi i kratką wentylacyjną), po czym przystąpił do prac ślusarskich, robót budowlanych i całej tej wojennej inżynierii. Zanim poczułem zew muszli wzywający zziębnięte nerki do ponowienia wydalania – był już gotów.

 

Zainkasował bezsłownie, lekceważąc kontrolę oryginalności waluty, zasalutował i rzucił dumnym wzrokiem na kaganiec, w jakim skurczyło się ze strachu moje M. Odetchnąłem, gdy anihilował z teraz bezpiecznej przystani bez jednego słowa, choć we łbie tłukła się detaliczna wątpliwość:

 

- Skoro on tak swobodnie sforsował zasieki… Szczawie z żółwiami też dadzą sobie radę. Eee! – wyrzuciłem sobie natychmiast – to był fachowiec, a nie podwórkowy Rambo! Poza tym, sam budował, to wie którędy do wyjścia. Mi też mógł powiedzieć. Kiedy już okrzepnę po remoncie, zapytam wirtualnie – zamiast rachunku przydałaby się chociaż prosta instrukcja obsługi.

 

Chodziłem po świeżo opancerzonym schronie dumny jak paw. Nie straszne mi łapserdaki. Zeżrę tę resztę żółwi i w końcu będę miał święty spokój. A guano może da się przehandlować, jako nawóz, żeby zminimalizować straty.

 

Poranek popychany moją dumą dojrzał do popołudnia i gnił okrywając się wieczornym nalotem. Położyłem się spać ze świadomością, że jutro nie obudzi mnie brzęk szkła, a dywan nie okryje się rumoszem okiennym kaleczącym pięty. Morfeusz przytulił mnie mocniej niż pijany ojciec. Spałem niemal jak zabity, co miało okazać się hipotezą wysokiego prawdopodobieństwa. Zb. Roja opancerzył mnie doskonale! Nawet powietrze nie miało się którędy wśliznąć, a co dopiero żółw! Przez minione 20 h zużyłem cały przydział tlenu. Nie sam. Żółwie wydatnie mi w tym pomogły i teraz leżały wrotkami do wierzchu, wyglądając jak świeczniki na tea-lighty. Ambiwalentne uczucia zakwitły we mnie nieśmiało. Żal tych zwyrodnialców. Wszak uratowałem je. Co prawda w celach spożywczych, ale zawsze. A teraz? Wszystkie do lodówki przyjdzie zapakować i przerobić ją na zatłoczone prosektorium. O ile sam przetrwam w beztlenowej atmosferze.

 

Maligna na dobre opanowała moje zmysły. Bredziłem najwyraźniej. Nie podejrzewałem, że proces wygaszania życia wygląda tak właśnie. Pragnienie rosło wraz z temperaturą, a myślami błądziłem już po drugiej stronie tęczy, czy tunelu, gdy wyimaginowałem w sobie huk wybuchu, a na uda spadł deszczem gąszcz gęsiej skórki.

 

- Znowu przeciąg – pomyślałem bezładnie – nawet zdechnąć przyjdzie z fioletowymi od zimna nogami.

 

Umysł przeciągał się wciąż w błogostanie pomiędzy dwoma światami kiedy iskra oświecenia uderzyła w dzwon logicznego myślenia:

 

- Zaraz, zaraz! Przeciąg, to przecież ruch powietrza! A skąd ruch w atmosferze bez powietrza?

 

Westchnąłem i okazało się, że nie nadaremnie! Powietrze dość opieszale wypełniało półki z książkami i wnętrza zapyziałych talerzy, nie gardząc nawet niecką butów, czy firanami pajęczyn podwieszonymi w przeróżnych zakamarkach.

 

- Skąd powietrze w hermetycznym bunkrze? Zb. Roja coś spieprzył? Ani chybi, złożę reklamację!

 

Pognałem za źródłem urojenia, czyli tam gdzie usłyszałem huk. Szok i niedowierzanie. Na środku dywanu kołysał się żółw, klnąc ile sił w paszczy. Podniosłem bestię i przysunąłem do oczu.

 

- Przeciwpancerny! – rozpoznałem błyskawicznie i z szacunkiem– ale mają szczeniaki sprzęt!

8 komentarzy:

  1. Skojarzyło mi się.
    "Nowa Papiernia to lofty, które powstały w miejscu zrujnowanego zakładu przemysłowego przy ul. Kościuszki. Inwestycja jest bardzo elegancka, co tu dużo mówić: robi wrażenie. Wygląda ładnie. Jednak walory estetyczne psuje wysoki mur, który oddziela Papiernię od reszty Trójkąta. Co więcej, na części ogrodzenia założony jest drut kolczasty."
    https://www.tuwroclaw.com/wiadomosci,mieszkancy-trojkata-krytykuja-nowa-papiernie-czujemy-sie-przez-nia-gorsi-zdjecia,wia5-3266-42659.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie potrafię odtworzyć ścieżki skojarzeń wiodących od opowieści do komentarza.

      Usuń
    2. Wszak odbiorca ma prawo do swojej interpretacji, a jak widać skojarzenia mogą kroczyć bardzo zawiłymi ścieżkami...

      Usuń
    3. to prawda. napisałem jedynie, że Twoje myśli musiały podążać bardzo tajemnymi ścieżkami, żeby osiągnąć tak nienachalne skojarzenie.

      Usuń
  2. Gad wybijający szybę żółwiem to w moim odczuciu wyjątkowa perwersja. Rozśmieszyłeś mnie i całe szczęście, bo właśnie rozśmieszenia mi było trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę uprzejmie. widać jesienią apetyt na dobry humor jest zakaźny.

      Usuń
    2. Zakaźny to jest covid, złapał i trzyma mnie w objęciach aż do utraty tchu.

      Usuń
    3. niedobrze. ale chyba każdego czeka potyczka z wirusem. pociesz się że on bardzo malutki a biblijne Goliaty nie pojawiają się zbyt często

      Usuń