Nie umiałem się przyznać. Gardło, pod wpływem pierwszej, nieśmiałej
myśli, zarastało błyskawicznie żenującymi, dziewiczymi wątpliwościami i
strachem przed szyderstwem vox populi. Wystarczyło jednak, żeby słońce zaczęło pieścić
ciała „bylców” mieszkających po przeciwległej stronie Ziemi, żebym na monitorze
sufitu przeżył prawdę niewysławialną.
Wszak, nie było ciebie, gdy wyznawałem chwilę, którą zdążyłem nasiąknąć.
Żaden z bojowych radarów nie potrafił odszyfrować poplątanych myśli drążących pęknięcie
sufitu, zuchwale kolonizujących mapy terra novej dendrytami spierzchnięć. Promień
rentgenowski (gdyby zechciał) dostrzegłby, jak grawituję dłonią ku niezaspokojeniu
bioder ogrzanych niedoskonałym mrokiem poliestrowej kołdry.
- Ach! – krzyknęłaś zarumieniona bladym wysiłkiem sufitu.
- Ach! – krzyknąłem w samozaspokojeniu – Gdzie jesteś?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz