Gość
powstrzymany czerwoną falą niecierpliwie przebierał odnóżami, żeby kontynuować
trening, gdy obok, chude dziewczę dokarmiało się monstrualnej wielkości słodką
bułką. Wystrzyżone na wzór saharyjski trawniki straszą pylicą i tylko powoje
rozdziawiają białe, głodne kielichy kwiatów. W jednoosobowej kolejce, przed
jeszcze zamkniętą poradnią profilaktyki raka szyjki macicy, niepewnie trwa
siwowłosy. I sam już nie wiem, czy płeć błędnie zidentyfikowałem, czy pies mu się
zapodział w nieskończonościach świtu. Czarne Madonny z niepokalanym wdziękiem zaszczycają
pięknem spocone, miejskie rewiry, a liście lip wreszcie nie muszą odwracać się
srebrzystą, dolną stroną liściowej blaszki ku światu, by przetrwać południowe upały.
Mniejszości seksualne manifestują coraz zuchwalej własną butę i niszczą sterane
czasem elewacje, głosząc hasła, na jakie większość się nie porywa. Ciągle nie
potrafię zrozumieć, dlaczego tajemnice alkowy alternatywnych zwierząt, żyjących
w marginalnym świecie, w jakim Darwin był autokratą, depczącym atawistyczne instynkty
- MUSZĄ być MOIM PROBLEMEM. Ja nie skarżę się publicznie na jakość współżycia,
ani nie chwalę się nocnymi sukcesami, bo intymność i manifestacja, to (wg mnie)
bajki z bardzo odległych końców wykałaczki.
Pod
pomnikiem Kopernika rumienią się zakurzonym różem klomby, ocienione płaczem sędziwej
wierzby. Dziewczyna dosiadająca roweru, wstrzymana kodeksem drogowym na moment
zaledwie, pokornie wygładza gęsią skórkę, aby rozprowadzić ją równomiernie po
skórze, nim zazieleni się jej szlak ku chwalebnej niewątpliwie przyszłości.
Wzdłuż fosy porozsiadały się harde, małe budowy, jak strupy i liszaje na
pięknie zabytkowej architektury. Kaczka, najwyraźniej zniesmaczona widokiem,
wspięła się na szczyt ceglanej studzienki kanalizacyjnej i najwyraźniej planuje
rytualne samobójstwo, chcąc rzucić się w otchłań skarpy, bądź toni miejskiej
fosy, by utonąć demonstracyjnie za ideę czystości ducha.
Tramwaj
skrzętnie minął piękną brunetkę, tak gęsto obrzuconą siniaczkami, jakby zamierzała
zostać dalmatyńczykiem. Zaraz potem termitiery lokalnego „Mordoru” zaroiły się
krzątaniną mrówek, zmierzających w mozół codzienności. Glediczie bronią się monstrualnymi
trójcierniami przed niechcianym dotykiem. Kwitną katalpy nieopodal młodego
tulipanowca i dojrzałego tamaryszku. Wiśniowe śliwy oddają lenny okup Bogowi
Trotuarów schnących winnym aromatem obok tegorocznych szyszek wabiących wiatr w
lichym cieniu żywopłotów. A kiedy mijam rozbuchany emocjami nowobogackich decydentów
jednorodzinny dom, postawiony na mikroskopijnej działce, zaczynam wątpić w
inteligencję właściciela, który na pojedynczych metrach ziemi posadził PLATAN
KLONOLISTNY. Cymbał? Co najmniej! Takie drzewo potrafi osiągnąć w pasie rozmiar
przewyższający rzut pionowy skromnego domu. A korzenie rozciągają się na
szerokość korony. I żaden beton nie jest równie długowieczny. Już dzisiaj
widać, że dom MUSI przegrać batalię o przetrwanie, a platan jest zaledwie
niedorostkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz