wtorek, 28 czerwca 2022

Mętlik w głowie.

 

Gość powstrzymany czerwoną falą niecierpliwie przebierał odnóżami, żeby kontynuować trening, gdy obok, chude dziewczę dokarmiało się monstrualnej wielkości słodką bułką. Wystrzyżone na wzór saharyjski trawniki straszą pylicą i tylko powoje rozdziawiają białe, głodne kielichy kwiatów. W jednoosobowej kolejce, przed jeszcze zamkniętą poradnią profilaktyki raka szyjki macicy, niepewnie trwa siwowłosy. I sam już nie wiem, czy płeć błędnie zidentyfikowałem, czy pies mu się zapodział w nieskończonościach świtu. Czarne Madonny z niepokalanym wdziękiem zaszczycają pięknem spocone, miejskie rewiry, a liście lip wreszcie nie muszą odwracać się srebrzystą, dolną stroną liściowej blaszki ku światu, by przetrwać południowe upały. Mniejszości seksualne manifestują coraz zuchwalej własną butę i niszczą sterane czasem elewacje, głosząc hasła, na jakie większość się nie porywa. Ciągle nie potrafię zrozumieć, dlaczego tajemnice alkowy alternatywnych zwierząt, żyjących w marginalnym świecie, w jakim Darwin był autokratą, depczącym atawistyczne instynkty - MUSZĄ być MOIM PROBLEMEM. Ja nie skarżę się publicznie na jakość współżycia, ani nie chwalę się nocnymi sukcesami, bo intymność i manifestacja, to (wg mnie) bajki z bardzo odległych końców wykałaczki.

 

Pod pomnikiem Kopernika rumienią się zakurzonym różem klomby, ocienione płaczem sędziwej wierzby. Dziewczyna dosiadająca roweru, wstrzymana kodeksem drogowym na moment zaledwie, pokornie wygładza gęsią skórkę, aby rozprowadzić ją równomiernie po skórze, nim zazieleni się jej szlak ku chwalebnej niewątpliwie przyszłości. Wzdłuż fosy porozsiadały się harde, małe budowy, jak strupy i liszaje na pięknie zabytkowej architektury. Kaczka, najwyraźniej zniesmaczona widokiem, wspięła się na szczyt ceglanej studzienki kanalizacyjnej i najwyraźniej planuje rytualne samobójstwo, chcąc rzucić się w otchłań skarpy, bądź toni miejskiej fosy, by utonąć demonstracyjnie za ideę czystości ducha.

 

Tramwaj skrzętnie minął piękną brunetkę, tak gęsto obrzuconą siniaczkami, jakby zamierzała zostać dalmatyńczykiem. Zaraz potem termitiery lokalnego „Mordoru” zaroiły się krzątaniną mrówek, zmierzających w mozół codzienności. Glediczie bronią się monstrualnymi trójcierniami przed niechcianym dotykiem. Kwitną katalpy nieopodal młodego tulipanowca i dojrzałego tamaryszku. Wiśniowe śliwy oddają lenny okup Bogowi Trotuarów schnących winnym aromatem obok tegorocznych szyszek wabiących wiatr w lichym cieniu żywopłotów. A kiedy mijam rozbuchany emocjami nowobogackich decydentów jednorodzinny dom, postawiony na mikroskopijnej działce, zaczynam wątpić w inteligencję właściciela, który na pojedynczych metrach ziemi posadził PLATAN KLONOLISTNY. Cymbał? Co najmniej! Takie drzewo potrafi osiągnąć w pasie rozmiar przewyższający rzut pionowy skromnego domu. A korzenie rozciągają się na szerokość korony. I żaden beton nie jest równie długowieczny. Już dzisiaj widać, że dom MUSI przegrać batalię o przetrwanie, a platan jest zaledwie niedorostkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz