Wysoko, ponad chmurami, trwają prace
na złotonośnym wyrobisku. Firmament grzmi, cierpnąc ze strachu przed lawiną.
Głazów, błota, skalnej mierzwy, czy kosmicznego śmietnika przekraczającego granice
atmosfery z brutalną siłą. Niżej, życie nabiera w płuca tyle powietrza, jakby
zamierzało utonąć w powodzi tlenu zmieszanego w proporcjach nietypowych dla
rozkołysanej atmosfery.
Spazmy i szlochy. Rwetes rwanych
włosów ze zubożonych wieloletnim użytkowaniem głów. Kwilenie niemowląt. Pośród
zachwytów nastoletnich rozwiązłości i głupot szukających rozrywek dalej, niż
diabłom przyszło sięgnąć domniemaniem.
Tuman szarej, ciemniejącej bez znajomości
kresu krwi wszechświata otumanił najbliższą okolicę, skazując ją na nieuchronną
Apokalipsę!
Tylko stokrotki drapią bladymi
pazurkami niebo prosząc o jeszcze.
Stokrotki i ja.
OdpowiedzUsuńchyba udało się coś rozdrapać.
Usuń