Rozpiąłem
guzik. Najpierw jeden, a po dojrzałym namyśle – drugi. Potem, było już łatwiej.
Trzeci i kolejne… poszły za ciosem, aż wreszcie poły koszuli wiatr wyszarpał
spod ciut za luźnych spodni. Ten wakacyjny, co więcej daje pieszczoty, niż
kancer. Zuchwale zdjąłem koszulę, żeby się nacieszyć pieszczotą bezimienną.
-
Mało! – szepnął wiatr, tarmosząc nogawki spodni i usiłując wśliznąć się w
tajemnicę stworzenia.
Potem?
Był już tylko obłęd. Wiatr pozwalał sobie na więcej, wciąż nienasycony,
prowokował do eskalacji. Nim się opamiętałem – stanąłem nagi przed światem, a
wiatr lubieżnie kąsał zakamarki, nie czekając na przyzwolenie. Nierozważnie rozwarłem
uda. Wiatr wykorzystał to niezwłocznie…
Mnie
wykorzystał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz