czwartek, 30 czerwca 2022

Niesłychane!

Starsza pani pachniała herbatnikami z odrobiną wanilii, a młoda dziewczyna w czarnych pończochach niechlujnie pozaciąganych, umordowanych przedzieraniem się przez chaszcze, albo coś w tym stylu miała na twarzy udrękę, jakiej nie dał rady ukryć mocny makijaż. Tylko zbuntowana nastolatka uzasadnić potrafi, dlaczego w tak upalny dzień ubrała coś ponad konieczność. To nie mogło się podobać.

 

Deptakami drepczą pogrążone w czułości wewnętrznej przyszłe mamy, na wszelki wypadek dogrzewając dłońmi nienarodzone pisklęta. Ukrainka, w biustonoszu z krótkim rękawem na prawej nerce miała wysmaganą skórę na wzór dużej, czerwonej litery Z. Zorro grasuje w Mieście? A może inwazja rosyjska sięgnęła już nas? Pan z długimi włosami i kolczykami w uszach założył na głowę chustę, chcąc upodobnić się do brodatej kobiety, ale przebraniem nie zwiódł nikogo. Za to młodziutka nastolatka pomiędzy nieczytelnymi siniaczkami, na piszczelu miała bardzo okazałe serduszko. Minąłem kobietę, której nawet idealna czerń nie była w stanie wyszczuplić, więc pod powierzchnią odzieży czaiły się przepiękne łuki. Faceci tak nie potrafią – pomyślałem. Oni paskudnie wybrzuszają się wokół pępków, ewentualnie dorabiają się szeregu dodatkowych podbródków.

 

Na przytulonym parkingu ogryzającym park z resztek tlenu minąłem furgon śląskiej firmy budowlanej, straszącej perwersyjnym hasełkiem na masce: Wykończymy was solidnie!. Na świeżo odrestaurowanej elewacji jakiś barbarzyńca zostawił filozoficzne przesłanie: Kochaj życie skurczybyku! Wokół pełno kobiet tak mocno ściągających włosy na czubku głowy, jakby zamierzały w ten sposób poprawić rysy twarzy. I balkon ocieniony odważnie czerwoną flagą, gdy sąsiednie balustrady dźwigają ciężar przyjaźni polsko-ukraińskiej i polsko-gruzińskiej.

 

Potem było już znacznie dziwaczniej. Z okna autobusu dostrzegam sobowtóra Jotki. Szła w stronę Bastionu Sakwowego z jakąś zamaszystą i obfitą niewiastą, która półtoralitrową butelka po mineralnej dyrygowała damskim wszechświatem. Czyli – widzieć mnie nie mogły, zahipnotyzowane Miastem i butelką tworzącą przestrzenne, nietrwałe obrazy. Widzenie zapłodniło zakamarki umysłu – bo przecież sobowtórzycę Pani Frau widuję regularnie na przystanku autobusowym, każdego dnia w innej odsłonie. A własny awatar znalazłem wymalowany na filarze wiaduktu drogowego na jednej z nielicznych wylotówek Miasta – dziś nieco zdegradowanej obwodnicami. Był czas, kiedy własną matkę goniłem na ulicy, a kiedy ją dopadłem – okazała się nieznajomą… wstyd i sromota Panie! – takie to Miasto!


6 komentarzy:

  1. Kilka dni temu koleżanka z pracy radośnie napadła moją Sobowtórzycę, klepiąc ją po plecach i wołając niefrasobiliwie: "Kaaaasia!". Sobowtórzyca wyprowadziła ją z błędu zdziwionym spojrzeniem i jeszcze bardziej zdziwionym: "Ale ja mam na imię Dorota...".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko śnieg jest niepowtarzalny i dwóch takich samych płatków nie ma. ponoć, bo kto by to sprawdzał.

      Usuń
  2. Podobno każdy ma swojego sobowtóra. Kiedyś w galerii handlowej jakaś pani wzięła mnie za uczestniczkę programu Tv:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Komentarz wpadł do spamu, u mnie ciągle wpadają... a spamy nie, ciekawe!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odnalazłem. nie mam pojęcia, co się dzieje. widać przyszło "nowe".

      Usuń